Strony:268
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Wydana: 1983r.
Autor: T. Prachett
Tytuł oryginalny: "The colour of magic"
Tytuł Polski: "Kolory magii"
Przyznam szczerze, że początek szedł mi bardzo opornie. Po pierwsze z braku czasu, a po drugie nie mogłam się zorientować co się tak właściwie dzieje? Przez pierwsze 20 stron nic nie rozumiałam, a po kolejnych 20 chciałam zrezygnować, ale zaczynałam już kojarzyć o co chodzi. Dobrnęłam do końca, a czytałam książkę ponad tydzień. Bardzo długo. Ale tak wyszło.
Kiedy już połączyłam ze sobą wszystkie znane mi fakty i pojęłam kto jest kim czytanie szło znakomicie. "Kolory magii" to pierwsza książka z serii rozgrywającej się w płaskim świecie Dysku. Dysk stoi na grzbietach czterech olbrzymich słoni, a te z kolei na skorupie ogromnego żółwia zwanego A'Tuinem. Tęcza ma tu osiem kolorów - tym ósmym jest oktaryna, potocznie nazywana kolorem magii, który mogą zobaczyć tylko magowie. Jednym ze szczęściarzy, który widzi ósmą barwę jest Ricewind, mag który zna jedno tylko zaklęcie. Pewnego dnia spotyka w podwójnym mieście Ankh-Morpork cudzoziemca imieniem Dwukwiat, który pochodzi z Kontynentu Równowagi. Swoim przybyciem wzbudza wiele zainteresowania, bo jest pierwszym turysta w tym mieście i posiada Kufer, chodzący za nim na setkach małych nóżek.
Z powodu wielu drobnych zdarzeń, a także grze w kości Bogów Ricewind i Dwukwiat przeżywają niezwykłe przygody, z których wychodzą cało. Między innymi odwiedzają Zmokberg i rozbijają się na Obwodzie. Przez ułamek sekundy znajdują się nawet w innym wymiarze i lecą samolotem. Był to jeden z momentów, z którego się śmiałam, ponieważ Dwukwiat nazwany został Zweiblumen'em, a wszystkie niemieckie nazwy są dla mnie źródłem uśmiechu na twarzy.
Po pierwszych dwudziestu stronach stwierdziłam, że więcej po Prachetta nie sięgnę, ale po przeczytaniu "Koloru Magii" myślę, że jednak przeczytam kontynuację.
Z powodu wielu drobnych zdarzeń, a także grze w kości Bogów Ricewind i Dwukwiat przeżywają niezwykłe przygody, z których wychodzą cało. Między innymi odwiedzają Zmokberg i rozbijają się na Obwodzie. Przez ułamek sekundy znajdują się nawet w innym wymiarze i lecą samolotem. Był to jeden z momentów, z którego się śmiałam, ponieważ Dwukwiat nazwany został Zweiblumen'em, a wszystkie niemieckie nazwy są dla mnie źródłem uśmiechu na twarzy.
Po pierwszych dwudziestu stronach stwierdziłam, że więcej po Prachetta nie sięgnę, ale po przeczytaniu "Koloru Magii" myślę, że jednak przeczytam kontynuację.
Czytałam, a teraz planuję zobaczyć film :)
OdpowiedzUsuń