wtorek, 15 czerwca 2021

Raz, two, tres... Czyli Harry Potter po raz trzeci

O Harrym Potterze pisałam już nie raz. O TUTAJ można znaleźć wszystkie wcześniejsze wpisy na jego temat. Jednak tym razem zamiast przyglądać się poszczególnym częściom serii chciałabym skupić się na tym, jak duży wpływ historia chłopca, który przeżył miała na moją naukę języków obcych (czyli o tym jak dobrze znane i lubiane książki możemy wykorzystać do naszych celów). 

Zacznę od końca, czyli od rzeczy najbardziej ogólnej i (moim zdaniem) przynoszącej wiele korzyści. Szczególnie jeśli ktoś lubi wracać do ulubionych książek. Na przykład do takiego Harry'ego Pottera. Każdą część przeczytałam kilka razy i skłamałabym mówiąc, że wystarczającą ilość razy. Mając jakieś osiem lat dialogi z pierwszej części filmu mogłam recytować z pamięci. Więc kiedy pewnego pięknego dnia okazało się, że żarty się skończyły i teraz już na serio muszę wziąć się za mój angielski, bo za dwa miesiące muszę być w stanie go używać na co dzień... nie wahałam się ani chwili i sięgnęłam po Harry'ego Pottera w wersji oryginalnej. Po audiobook. 

Dlaczego? Powody były przynajmniej dwa. Po pierwsze Harry Potter jako książka dla młodzieży został napisany prostym i współczesnym językiem. W sam raz dla kogoś, kto angielski na w miarę przyzwoitym poziomie wyniósł ze szkoły, ale nigdy na prawdę nie musiał używać tego języka. Po drugie zależało mi na tym, żeby wsłuchać się w poprawną wymowę, więc audiobook okazał się idealnym rozwiązaniem. No i nie wymagał specjalnie wygospodarowanego czasu, bo można go słuchać dosłownie wszędzie robiąc milion innych rzeczy na raz. Z kilku opcji, które przyszły mi do głowy tylko Harry'ego znalazłam na Storytel.

Historia była mi znana, więc jeśli pojawiał się jakiś niezrozumiały zwrot, to łatwiej było mi skojarzyć o co może chodzić. Jeśli zgubiłam wątek, to (oprócz tego, że oczywiście mogłam cofnąć i przesłuchać dany fragment jeszcze raz) też nie było wielkiego halo, bo i tak wiedziałam co się wydarzy. Mogłam skupić się na poszczególnych wyrażeniach, czy melodii języka. 

Można przy takiej okazji poczynić też trochę obserwacji. Na przykład można docenić niektóre tłumaczenia (oraz fakt, że niektórych rzeczy postanowiono nie tłumaczyć, ale o tym jeszcze wspomnę), albo docenić grę słów, której nie dało się przełożyć na język polski. Magia słów jest ogromna, więc czasem użycie odpowiedniego przymiotnika może wywołać w nas zupełnie inne emocje (a wiadomo, że są słowa i wyrażenia, których nie da się przetłumaczyć dosłownie i oddać ich znaczenia w stu procentach). 

Kiedy zakotwiczyłam się w Hiszpanii i postanowiłam na własną rękę pouczyć się hiszpańskiego nie mogło być innego rozwiązania jak tylko... poczytać Harry'ego (nie... śliczne okładki nie miały z tą decyzją NIC wspólnego). Tu historia ma się już zupełnie inaczej, bo owszem, hiszpański nie był mi zupełnie obcy, ale nie oszukujmy się - do poziomu komunikatywnego (przynajmniej jeśli to ja mam coś mówić) dalej mi daleko. Ale nic to! Kupiłam część pierwszą i się zaczęło. Pierwszy rozdział czytałam strona po stronie przynajmniej sześć razy tłumacząc właściwie co drugie słowo (wypisałam trzy strony A4 słów w trzech kolumnach). A że jestem wzrokowcem to pozaznaczałam sobie różnymi kolorkami czasowniki, przymiotniki i rzeczowniki. W miarę jak mierzyłam się z kolejnymi rozdziałami udawało mi się zrozumieć tekst tłumacząc coraz mniej słów. Przy tym mogłam zauważyć, że ubywa tłumaczeń czasowników, bo w zasadzie większość się powtarza. Istotne było też załapanie kiedy mam do czynienia z tym samym czasownikiem, ale odmienionym przez osoby lub w innym czasie przeszłym. 

Za mną w chwili obecnej są pierwsze trzy części. Do przeczytania pierwszej potrzebowałam dziesięciu stron A4 słów w dwóch lub trzech kolumnach, do drugiej i trzeciej części (chociaż każda kolejna była grubsza) wystarczyło w sumie sześć stron. Równolegle uczę się hiszpańskiego na kilka innych sposobów, więc to nie tak, że samo czytanie odnosi zawrotne skutki w mojej edukacji, ale na pewno przydaje się do załapania konstrukcji zdań i wzbogacania słownictwa. 

Wspomniałam wcześniej o tłumaczeniach. Bazując na wersji polskiej i angielskiej staram się dobrze zrozumieć wydźwięk poszczególnych słów użytych w hiszpańskim tłumaczeniu. Są jednak rzeczy, których rozumieć nie trzeba - chodzi mi o nazwy własne. I tak w wersji hiszpańskiej wszystkie imiona i nazwiska, przezwiska i nazwy miejsc pozostawione zostały w wersji oryginalnej. Jak ma się do tego polskie tłumaczenie? A no nie jest z nami jeszcze aż tak źle. Co prawda część nazw własnych została zmieniona (na przykład Zgredek, a nie Dobby, Parszywek, a nie Scabbers, Krzywołap, Korneliusz Knot, itd.), ale te nazwy coś nam mówią i w większości zachowują oryginalne znaczenie. Nie ma też zbyt wielu zmian w samych imionach postaci... Czego nie można powiedzieć o chyba najbardziej szalonym (europejskim) tłumaczeniu, czyli wersji flamandzkiej (niderlandzkiej)! Poznajcie bohaterów Harry'ego Pottera na nowo o TUTAJ. Nie wiedzieliście kim jest profesor Perkamentus? Albo Marcel Lubbermans? To już wiecie! (Tak, z wersją flamandzkojęzyczną też próbowałam się zapoznać, ale nie było łatwo znaleźć audiobooka, a książki w Belgii są wyjątkowo drogie... Więc dałam sobie spokój po obejrzeniu którejś części filmu z napisami.)

Takim oto sposobem Harry Potter dorasta ze mną (albo ja z tą serią). Niedługo może zacznę mierzyć upływ czasu w przeczytanych wersjach językowych... Plus, jest to znakomita wymówka do kupowania innych wydań Harry'ego, które są na prawdę śliczne.

1 komentarz:

  1. Harrego czytałam laaaata temu. Marzy mi się, żeby wrócić do tych książek i w ogóle mieć je w swojej biblioteczce ;)

    OdpowiedzUsuń

Jeśli udało Ci się znaleźć chwilkę czasu, po to, aby przeczytać powyższy tekst, proszę, znajdź drugą chwilkę, aby wyrazić swoją opinię na jego temat.
Dla mnie ważny jest KAŻDY komentarz, każda informacja o tym, że ktoś tu był, poznał moje myśli. I pozostawił po sobie ślad :)