niedziela, 28 września 2014

"Sezon burz" - Andrzej Sapkowski

Tytuł: Sezon burz
Autor: Andrzej Sapkowski
Ilość stron: 404
Wydawnictwo: SuperNOWA

Od dawna (czytaj: od kiedy pojawił się w księgarniach) zamierzałam kupić Sezon burz. W końcu się udało: książka zawitała na mojej półce. Na przeczytanie nie czekała długo - już po kilku dniach otworzyłam ją i wyruszyłyśmy w podróż: w przenośni i rzeczywistości. Wiedźmin towarzyszył mi w podróży do Dani, a ja jemu podczas... sezonu burz.

Wiedźmin nie raz i nie dwa wpadał w kłopoty. Tym razem były one wyjątkowo poważne. Wiedziony chęcią odebrania nagrody za kolejnego zabitego potwora oraz najedzenia się do syta w bardzo dobrze znanej oberży trafił do królestwa Kerack. Jego problemy zaczęły się w chwili przekroczenia bram miasta Kerack i długo miały się nie skończyć. Najpierw starł się z niezbyt uprzejmymi strażniczkami, następnie został zatrzymany i wtrącony do więzienia, by potem wyjść z niego i dowiedzieć się, że miecze, które zostawił w depozycie zostały zabrane, a cały posiadany majątek zastawiony w celu pokrycia kosztów rozprawy sądowej i zadość uczynienia za popełnione (lub nie) zbrodnie podatkowe. W takiej sytuacji Białowłosemu pozostało tylko jedno - za wszelką cenę odnaleźć miecze.

W Sezonie burz możemy odnaleźć znane nam już ze zbiorów opowiadań oraz Sagi o Wiedźminie postaci: pojawia się bard Jaskier, czarodziejka Yennefer oraz oczywiście wiedźmin Geralt. Są oni przedstawieni w typowy już dla siebie sposób. Osoby zaznajomione ze światem stworzonym przez Sapkowskiego bez problemu zrozumieją działania każdego z nich. Jednak czytelnicy, którzy po raz pierwszy zawitają na ziemie, po których stąpają wiedźmini (lub poprzednie książki czytali na prawdę bardzo dawno temu) mogą poczuć się nieco zagubieni. Postaci, nawet te, które poznajemy dopiero w Sezonie burz, są nakreślone dość schematycznie i powierzchownie, bez zagłębiania się w szczegóły ich osobowości i charakteru. Dodaje im to trochę tajemniczości, ale również sprawia, że ich decyzje są dla nas niezrozumiałe.

Chociaż historia jest zupełnie niezwiązane z poprzednimi przygodami Wiedźmina to wypada umieścić ją gdzieś na osi czasu. Sezon burz nie jest ani kontynuacją, ani wstępem do sagi o wiedźminie. Akcja powieści dzieje się gdzieś "pomiędzy" wszystkim co znane nam do tej pory. Dlatego właśnie czuję pewien niedosyt. Publikacja tej książki dawała autorowi możliwość wyjaśnienia kilku tajemnic lub dodania czegoś istotnego - chociażby do historii z Ciri. Podświadomie trochę na to liczyłam. Tymczasem jest to historia zupełnie oderwana od tego, co w sadze o wiedźminie stanowiło trzon akcji. Z jednej strony jest to powiew świeżości, spojrzenie na wiedźmina i jego przygody z nieco innej strony. Bez (prawie) żadnych związków z przeszłością i przyszłością. Z drugiej jednak wyrwane z kontekstu ganianie bez mieczy po świecie, konflikty z czarodziejami i plątanie się w pałacowe intrygi. Bez ładu, składu i sensu powracanie do świata, który spełnił już swoją rolę. Wracanie tyleż sentymentalne ileż momentami irytujące. Do kroćset!

Wypada też wspomnieć co wspólnego ma tytuł z fabułą. Nie chodzi tu jedynie o metaforyczną burzę, która niewątpliwie nadciągnęła i przez długi czas nie chciała Garalta opuścić. Czarna, burzowa chmura przysłoniła nie tylko szczęście i fart Wiedźmina, ale również często gościła na niebie podczas jego podróży. Każde wydarzenie poprzedzał lub podsumowywał błysk rozdzierający niebo, łomot grzmotu w oddali lub strugi deszczu, w których przyszło moknąć bohaterom. Istny sezon burz.

Chciałoby się rzec "wielki powrót", ale... nie był tak wielki. Przed oceną książki sięgnęłam pamięcią do zbiorów i ocen całej sagi o Wiedźminie i ze zdumieniem odkryłam, że wszystkie części oceniłam jako "bardzo dobre" (z pewnością dlatego, że oceny na lubimyczytac.pl dodawałam długo po lekturze). Nie "wspaniałe" czy "rewelacyjne". Musiałam więc uznać to za punkt odniesienia do oceny Sezonu burz. Dlatego właśnie otrzymał bardzo mocne 6. Nie mniej jednak polecam wszystkim miłośnikom gatunku oraz samego Wiedźmina. Czytało się przyjemnie i nie zobowiązująco, chociaż liczyłam na trochę więcej.

Ocena: 6/10 (dobra)

czwartek, 25 września 2014

"Bezmyślna" - S. C. Stephens

Seria: Bezmyślna
Tytuł: Bezmyślna
Tytuł oryginalny: Thoughtless
Autor: C. S. Stephens
Ilość stron: 669
Wydawnictwo: Akurat

Zwykle nie czytam takich książek, ale postanowiłam dać szansę Bezmyślnej. Fabuła zapowiadała się nawet ciekawie, a ponadto byłam w nastroju do czytania książek o uczuciach, emocjach i tym wszystkim... A do tego nastrój trzeba mieć. Bez namysłu (prawie jak bohaterka książki) uznałam, że będzie to wymarzona lektura na kilka dłuższych wieczorów. 

Kiera i Denny są nierozłączni. Kiedy chłopak otrzymuje propozycję stażu w firmie na drugim końcu kraju dziewczyna postanawia zrobić wszystko by przeprowadzić się razem z nim. Udaje jej się przekonać rodziców i przenieść na inną uczelnię. Po przyjeździe do Seattle zamieszkują u Kellana, przyjaciela Danny'ego z czasów gimnazjum, frontmana zespołu grającego w barach i pubach. Początkowa niechęć Kiery do Kellana przeistacza się w tolerancję, a później przyjaźń. Gdy Denny zmuszony jest wyjechać na kilka miesięcy do innej filii swojej firmy, a potem zgadza się przyjąć stałą posadę w odległym od Seattle Tuscon Kiera robi kolejną rzecz bez zastanawiania się nad konsekwencjami - zrywa z Dennym i spędza noc z Kellanem. Od tej chwili już nic nie będzie takie jak dawniej.

"Bezmyślna" to na prawdę trafiony tytuł! Kiera od początku aż do końca robi wszystko bez zastanowienia się, dzieła instynktownie i... bezmyślnie. To sprawiło, że nie mogłam, no po prostu nie potrafiłam jej polubić, współczuć jej a już w ogóle stało się dla mnie niemożliwe wczuć się w jej sytuację! Nie przeczę, że często kierujemy się emocjami, mnie też się zdarza, ale nie na taką skalę! Pozostali bohaterowie Bezmyślnej są już nieco bardziej przystępni. Danny i Kellan są raczej sztampowymi przedstawicielami zdrad (a przynajmniej tak zawsze się wydaje). Ten pierwszy spokojny, kochający, czuły i stateczny, ten drugi nieposkromiony, szalony, uwodzicielski i zmienny. Jak to w takich historiach bywa obaj przystojni, ale ten pierwszy po prostu przystojny, a ten drugi aż nieziemsko przystojny. Też działali mi na nerwy, ale mniej. Najbardziej polubiłam postaci wybitnie drugoplanowe. Jenny, kelnerkę, która pracowała z Kierą; Annę, siostrę Kiery i Evana oraz Matta, członków zespołu Kellana. Oni wydawali się... normalni. Myślący. Czasem kierujący się instynktem, ale zawsze rozważający konsekwencje. 

Ostrzał przerwę na krótką chwilę i zaraz po trafionym tytule pochwalę okładkę. "Nie oceniaj książki po okładce" mówili, a ja nie słuchałam sięgając po Bezmyślną (kierowałam się też paroma innymi rzeczami, ale o tym zaraz). Zdarza się... Cóż, książka przynajmniej na półce będzie ładnie wyglądała. Wydanie jest na prawdę śliczne - zdjęcie pełne kolorów, grzbiet w pięknej zielonej barwie z drobnymi zdobieniami. 

Idąc dalej natrafiamy na coś co w powieści jest najważniejsze - fabuła. Bezmyślna ma 669 stron, a to tylko jedna z trzech części serii. Zastanawiałam się przez długi czas jak można napisać tyle o trójkącie miłosnym!? A można... Szczególnie wtedy, gdy przez większość książki dzieje się to samo: wstać rano, wypić kawę, przytulić się do kochanka, przytulić się do chłopaka, pójść na uczelnie, pójść do pracy... i znów od początku. Z małymi urozmaiceniami w stylu "z którym dziś się prześpię?". Niewiarygodne, że przez to przebrnęłam! Czasami można było bez wahania ominąć kilka stron i wciąż być w tym samym miejscu, bo Kiera rozmyślała nad sensem życia albo na przemian odpychała Kellana od siebie a to znów go całowała. Po n-tym opisie dałam sobie spokój z zapoznawaniem się ze szczegółami tych przydługich scen miłosnych (może kogoś to kręci, ale sorry, nie mnie). Dopiero pod koniec dzieje się coś innego, ale... mogło się wydarzyć 200 stron wcześniej i wtedy może bym tak nie narzekała. Z resztą - zdążyłam już się całkiem na wszystkich wkurzyć zanim zaczęli trochę myśleć.

I znów wstawka z plusami, bo wiadomo, że nie wszystko jest tak bardzo złe. To co mówią inne recenzje (które czytałam w trakcie lektury zastanawiając się, czy tylko mnie tak wszystko w tej książce irytuje) jest po części prawdą. Opis z okładki też nie kłamie: historia ta jest "pełna uczuć, emocji i dramatycznych sytuacji". Te fragmenty, w których ładunek emocjonalny jest ogromny są rewelacyjne. Kilka razy łzy pociekły mi po policzkach ze wzruszenia, ze smutku, ze szczęścia. W takich chwilach potrafiłam sobie wyobrazić targające bohaterami wątpliwości, wstrząsające nimi emocje, które musieli tłumić. Ale to zdecydowanie za mało, żeby zatrzeć złe wrażenie monotonii i bezmyślności.

Nie twierdzę, że książka jest zła, ale nie twierdzę też, że jest dobra. To zdecydowanie kwestia gustu i przyzwyczajeń, ale mnie na kolana nie powaliła. Myślę jednak, że spodoba się wszystkim rozmiłowanym w historiach miłosnych i ludziom o zwiększonej tolerancji na nie-myślenie bohaterów literackich. Gdyby wyciąć z książki najlepsze fragmenty i złożyć je w całość wyszłaby całkiem fajna, około 300 stronicowa, bardzo przystępna do czytania powieść. Jeśli komuś zatem nie przeszkadza dodatkowe 300 stron, które można przeczytać pobieżnie to serdecznie polecam :)

Ocena: 5/10 (przeciętna)

Książkę otrzymałam dzięki wydawnictwu MUZA.

środa, 3 września 2014

"Harry Potter i więzień Azkabanu" - J. K. Rowling

Seria: Harry Potter
Tytuł: Harry Potter i więzień Azkabanu
Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Prisoner of Azkaban
Autor: J. K. Rowling
Ilość stron: 450
Wydawnictwo: Media Rodzinna


Któż nie zna Harry'ego Pottera? Chyba wszyscy wiedzą kim był "Chłopiec, Który Przeżył". Ja też wiem, ale raz na jakiś czas nie zaszkodzi przypomnieć sobie o co właściwie chodziło w książce. Filmy, które z resztą uwielbiam, nie oddają całkiem charakteru powieści i nie są w stanie przekazać wszystkich informacji zawartych w pierwowzorze. Poza tym Harry Potter i więzień Azkabanu to część, którą w swoim wcale nie długim życiu przeczytałam najmniej razy. Teraz nowiutka książka trafiła na moją półkę żeby uzupełnić kolekcję i stwierdziłam, że nieczytana książka nie może stać wśród tych przeczytanych...

Z pilnie strzeżonego więzienia dla czarodziei ucieka groźny morderca. Mówią o nim nawet w mugolskich mediach, co oznacza, że zbieg jest wyjątkowo niebezpieczny. Harry w tym czasie spędza jak zwykle letnie wakacje u Dursley'ów na Privet Drive 4, skąd nieświadomy zagrożenia pewnego dnia ucieka. Od tej pory natyka się na czarnego kudłatego psa. Według profesor Trelowney, nauczycielki wróżbiarstwa - jednego z nowych przedmiotów, którego Harry, Ron i Hermiona uczą się w trzeciej klasie, ten pies to Ponurak: omen śmierci. Jaki związek istnieje między Syriuszem Blackiem, jedynym czarodziejem, który uciekł z Azkabanu a Harrym Potterem? Czy i w tym roku Harry'emu przyjdzie zmierzyć się z Sami-Wiecie-Kim? Jeśli ktoś jeszcze tego nie wie to najwyższy czas to zmienić! 

Jestem trochę starsza niż wtedy, gdy po raz pierwszy czytałam HP i więzień Azkabanu. Mimo to przeżywałam całą historię ponownie z niesłabnącym zapałem śledząc losy bohaterów, ich emocje i działania. Niektóre sceny odtwarzały się w mojej pamięci samoistnie. Były to te, które w filmie zaadaptowano z niezwykłą dokładnością, z dialogami słowo w słowo. Inne musiałam sobie wyobrazić i chyba to sprawiało mi największą frajdę. 

Język, jak to w książkach młodzieżowych, jest bardzo przystępny. Nie ma zbyt wielu dziwnych słów (poza tymi całkiem magicznymi oczywiście, ale do niech na końcu zamieszczony jest słowniczek) ani rozdmuchanych w nieskończoność zdań. Każdy szczegół cieszy tu odbiorcę. Niezbyt długie, ale trafne opisy, dynamiczne dialogi, zabawne sytuacje. Przez 450 stron książki przewija się wiele emocji, tych pozytywnych i negatywnych, które pozwalają czytelnikowi wczuć się w sytuację bohaterów i zrozumieć ich świat. Harry, Ron, Hermiona i pozostałe mniej lub bardziej ważne postaci uczą nas wagi przyjaźni, zaufania, oddania sprawie, poświęcenia i wiary w swoje umiejętności. Uczą nasi i również bawią. Nic dziwnego, że Harry Potter jest uwielbiany przez czytelników na całym świecie! 

Film to nie to samo co książka, więc jeśli ktoś z serią miał do czynienia tylko na srebrnym ekranie to najwyższy czas to zmienić! W końcu nikt nie chce być mugolem :)

Ocena: 9/10 (rewelacyjna)

wtorek, 2 września 2014

"Szpieg, który mnie kochał" - Ian Fleming

Seria: James Bond
Tytuł: Szpieg, który mnie kochał
Tytuł oryginalny: The Spy Who Loved Me
Autor: Ian Fleming
Ilość stron: 166
Wydawnictwo: Rzeczypospolita

Oderwałam się od pochłaniającego mnie świata fantasy i ponownie sięgnęłam po coś z gatunku sensacji. Kolejna część przygód Jamesa Bonda była zupełnie inna od pozostałych i z pewnością zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. 

Vivienne Michel wróciła do Kanady po pięcioletnim pobycie w Anglii. Zostawiła za sobą szkołę, w której miała stać się prawdziwą damą, kilkoro przyjaciół, parę miłych wspomnień i złamane serce. Była młoda, ale już zdążyła się przekonać czym są zawody miłosne. Postanowiła nie oglądając się na nikogo ruszyć w podróż, zwiedzić Amerykę, poznać kogoś, ale przede wszystkim zadbać o siebie. Nie wiedziała, że w motelu, w którym się zatrzyma spotka ją oferta pracy, a potem całkiem nieoczekiwany zwrot akcji, po którym znajdzie się w samym centrum misternie uknutej intrygi. Nie wiedziała też, że spotka Jamesa Bonda...

Już na samym początku dało się zauważyć odmienność Szpiega, który mnie kochał od innych książek o agencie 007. Powieść napisana została w narracji pierwszoosobowej, a postać relacjonująca nam wydarzenia jest kobietą. Historia nie zaczyna się od super tajnego spotkania agentów, szalonego pościgu czy opisu niebezpiecznego bandziora, ale od przemyśleń i wspomnień Vivienne. Jest to swojego rodzaju traktat o nieszczęśliwej miłości, upadłych nadziejach i istotnych zmianach. To droga do motelu, w którym dziewczyna obecnie się znajduje, w którym rozgrywa się akcja powieści. To nie jest typowa książka akcji, ale odpowiadał mi jej charakter i styl, w którym została napisana. W końcu jest to opowieść nie tylko o życiu pewnej dziewczyny z Kanady, ale o komandorze Bondzie, najlepszym agencie Brytyjskiego MI6! 

Książka nie była gruba, liczyła zaledwie 166 stron, więc pochłonęłam ją w jeden dzień, czytając głównie w tramwaju. Powieść trzymała w napięciu, ale wielu rzeczy można było się domyślić (szczególnie jeśli James Bond jest znany czytelnikowi). Mimo to czytało się przyjemnie i nie uważam, żeby był to czas zmarnowany. Oczywiście padła znana dobrze każdemu kwestia: "Nazywam się Bond. James Bond." i pojawiły się stałe elementy każdej historii agenta 007, czyli walka z oprychami (Horror i Spluwak na prawdę dawali radę), broń ukryta w walizce i piękna dziewczyna. Język jak zwykle prosty, ułatwiający skupienie się na akcji, a nie otoczeniu.

Jedynym minusem tego wydania jest zdecydowanie okładka, która swoją tandetnością mnie osobiście kuje w oczy (ale przecież "książki nie ocenia się po kładce"). No i może trochę już oklepany schemat powieści, który akurat w tej części został nieco zmodernizowany. Poza tym Szpieg, który mnie kochał zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Ian Fleming utrzymał swoją serię na poziomie, a mnie, jako czytelnikowi, nie pozostaje nic innego jak polecić innym i sięgnąć wkrótce po kolejną część Jamesa Bonda.

Ocena: 7/10 (bardzo dobra)