środa, 18 maja 2022

Żegnam was, już wiem - nie załatwię wszystkich pilnych spraw

Cóż, rok temu postanowiłam spróbować jeszcze raz usiąść przed ekranem komputera i napisać co nieco o przeczytanych książkach. Plan był ambitny, myślałam sobie o stworzeniu przestrzeni nie tylko do dzielenia się miłością do literatury, ale w ogóle do dzielenia się spostrzeżeniami o kulturze i życiu. Mam w głowie mnóstwo historii, które chciałabym opowiedzieć, ale nie mam... czasu. 

Dałam sobie przestrzeń i czas na powrót, ale to chyba jeszcze nie ten moment. Albo formuła już nie taka, do której chciałabym wrócić. Tak więc dzisiaj, po kolejnym roku usilnych prób, żegnam się. 

Mam nadzieję, drogi Czytelniku, że jeśli kiedyś zawitasz na tego bloga z przyjemnością zagłębisz się w tych kilku historiach, które opowiedziałam i zajrzysz do przeczytanych przeze mnie książek, aby zainspirować się w swoich literackich poszukiwaniach.

Do zobaczenia na książkowym szlaku!


piątek, 4 lutego 2022

"Polki. Władczynie Europy" - Iwona Kienzler

Czasami jakaś książka po prostu wpada nam w ręce. Z tą właśnie tak było. Dlaczego wybrałam właśnie „Polki. Władczynie Europy” spośród wielu innych książek dostępnych na wirtualnej półce? W przypadku kupowania ebooków nie ma mowy o zachwycie okładką ani też o zapachu nowości podczas pierwszego przewertowanie stron. Tu uwagę musi zwrócić szeroko pojęty temat, tytuł lub opis. I tak właśnie się stało. Polska nie może pochwalić się setkami, ani nawet dziesiątkami monarchiń, które przemierzały Europę i wpływały na jej losy. Ale może pochwalić się kilkoma i w dobie wyciągania kobiet z szaf i chwalenia się ich osiągnięciami warto poznać te kilka władczyń, które na kartach historii odcisnęły swój ślad. Tak właśnie sobie pomyślałam widząc tytuł tej książki. Zerkając na spis treści zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę o wielu ze wspomnianych kobiet coś już kiedyś słyszałam, ale nigdy nie poznałam ich całej historii. I oto nadeszła odpowiednia pora.

Książka zawiera biografie trzynastu kobiet, od Świętosławy, siostry króla Bolesława Chrobrego, do królowej Matyldy, obecnie panującej królowej Belgów. Są to historie bardzo różne, opowiadające zarówno o niemocy kobiet z rodów panujących, których obowiązkiem było spełnienie woli ojca, lub brata, i wyjście za mąż w celach dynastycznych, jak i o tych, które starały się wziąć sprawy w swoje ręce i wpłynąć na wybór przyszłego małżonka. Są królowe, które wspierały swych mężów i synów w panowaniu, i takie, które zostały odsunięte na bok (lub same zdecydowały osunąć się w cień). Są wreszcie bohaterki powszechnie znane, jak Elżbieta Łokietkówna, oraz rzadko wspominane, chociaż równie fascynujące – na przykład Maryna Mniszkówna. Każda z tych historii jest inna i każda przyprawiała mnie o zupełnie inne emocje. Jednym bohaterkom należało się więcej podziwu, a drugim współczucia, ale zdecydowanie ich historie potrafią na dobre odczarować pragnienie bycia księżniczką.

„Polki. Władczynie Europy” można przeczytać jednym tchem, ale można też, jak ja, poświęcić na tą książkę znacznie więcej czasu. Każda z trzynastu biografii podzielona jest dodatkowo na rozdziały, co bardzo ułatwia przerwanie lektury gdy trzeba wysiąść z tramwaju. A przy okazji pozwala nie zgubić się w kolejnych wątkach.

Chociaż literatura faktu, reportaże i biografie to nie są moje ulubione gatunki literackie, to raz na jakiś czas lubię sięgnąć po ciekawie opracowania historyczne. Wtedy okazuje się, że historia potrafi pobić na głowę niejeden film akcji lub dramat. Uwagę również warto zwrócić na fakt, że kobiety w historii często pomijano. O wielu zmarłych w dzieciństwie księżniczkach nikt nawet nie słyszał, bo ich narodziny nie były istotne z punktu widzenia dynastii. Te kilka, które na kartach historii odcisnęły swoje piętno warto poznać. 

Tytuł: Polki. Władczynie Europy
Autor: Iwona Kienzler
Wydawnictwo: Bellona

piątek, 19 listopada 2021

"Nie ma tego Złego" - Marcin Mortka

Czytając „Nie ma tego Złego” miałam wrażenie, że moja przygoda z tą książką rozpoczęła się zanim Marcin Mortka napisał pierwsze jej zdanie. Dlaczego? Ponieważ ta historia jest osadzona w świecie fantasy, który jest częścią wielkiej całości czegoś, co można by po prostu nazwać światem fantastycznym. Mam wrażenie, że ta historia po prostu już tam była, już się wydarzyła i teraz tylko ktoś ją nam relacjonuje. Była jednocześnie tak oczywista i tak cudownie nowa. Zaczynając ją, nawet nie wiedziałam, że tak bardzo brakowało mi powrotu do świata, w którym ludzie, elfy, krasnoludy, gremliny i inne stwory współegzystują ze sobą na pewnych z góry ustalonych zasadach. A jednocześnie te zasady zostały napisane na nowo. Marcin Mortka na swoim profilu w mediach społecznościowych opowiada co nieco o stworzonym przez siebie świecie i postaciach (bo właśnie ukazała się kolejna część opisująca przygody Kociołka i jego drużyny do zadań specjalnych). Najbardziej chyba zapadła mi w pamięci wzmianka o tym jak stworzył postać elfa (można przeczytać tutaj LINK). 

Akcja „Nie ma tego Złego” skupia się na Kociołku i jego drużynie do zadań specjalnych, w której skład wchodzą przedstawiciele różnych ras i klas fantastycznego świata. Mamy więc wspomnianego już elfa, który jest piękny, mroczny i chodzi własnymi ścieżkami, zawsze skorego do bitki i popitki krasnoluda oraz gremlina, którego gremlinowatość potrafi przysporzyć nie mało kłopotów. Skład zespołu uzupełniają Guślarz i Rycerz, ludzie o nieprzeciętnych umiejętnościach. Co do Kociołka, to trzeba mu przyznać, że gotuje znakomicie! Jako były wojskowy kucharz, właściciel karczmy, dumny mąż i ojciec, przywodzi swojej drużynie mając zawsze na względzie ich dobro. Kierując się tym dobrem i chęcią ochrony najbliższych wpakowuje siebie (i ich) w sam środek politycznego konfliktu. 

Zarówno fabuła jak i postaci są jednocześnie typowe i nietypowe w swoim gatunku. Zostajemy wrzuceni do świata, który wydaje się dobrze znany, bo spodziewamy się przecież jakiejś waśni między rządzącymi, walki z istotami ciemności, przygody i fantastycznego zespołu. I to dostajemy. Jednak nasi bohaterowie nie są posągowi, a ich potyczki nie zawsze przebiegają według ściśle określonego planu. Dość wspomnieć, że gremlin jest częścią drużyny, a dowódca prawie co wieczór śle listy do żony próbując tłumaczyć się ze swojej długiej nieobecności. Było to znakomite zestawienie. Powieść napisana z humorem i dreszczykiem emocji.
 
Także podsumuję to krótko – zwracajcie uwagę na tłumaczy! „Nie ma tego Złego” to książka, na którą zwróciłam uwagę, bo… nazwisko autora skojarzyło mi się z tłumaczem „Szklanego Tronu”. I skojarzyło mi się dobrze, bo to ta sama osoba.

Tytuł: Nie ma tego Złego
Autor: Marcin Mortka 
Wydawnictwo: Sine qua Non
Ocena: 7/10

czwartek, 21 października 2021

Dubbing, napisy i szeptanka, czyli trzy drogi do zrozumienia o co chodzi

Film, oprócz opowiadanej historii, to kompozycja dźwięku i obrazu. Ścieżka dźwiękowa i ton głosu aktora odpowiadają za budowanie nastroju tak samo jak gra kolorów, czy odpowiedni montaż. Jednak nie zawsze możemy skupić się na obu tych rzeczach. Dlaczego? Dlatego, że nie wszystkie produkcje są w języku, który znamy. A przecież chcemy zrozumieć o czym jest film. Na przestrzeni lat, w różnych częściach świata, opracowane zostały techniki, które mają dopomóc w rozumieniu tego, co dzieje się na ekranie nawet jeśli bohaterowie mówią w języku zupełnie nam nieznanym. I tak prym wśród tłumaczeń filmowych wiodą dubbing i napisy. Znane są widzom na całym świecie. Poniżej znajdują się dwa zwiastuny do koreańskiego filmu "Parasite" w wersji z dubbingiem i napisami (hiszpańskimi). 



Różnica jest... no cóż, spora. Możemy z całą pewnością stwierdzić, że w przypadku filmów animowanych dubbing się sprawdza, ale przy filmie aktorskim niekoniecznie. Przynajmniej w tym konkretnym przypadku. A trzeba Wam wiedzieć, że w Hiszpanii wszystkie filmy się dubbinguje. Żeby obejrzeć w kinie film z napisami trzeba znaleźć kino, które taki seans nam zapewni. Więc jeśli wybieracie się do Hiszpanii i akurat w tym czasie odbędzie się długo wyczekiwana przez Was premiera filmu w języku, który rozumiecie, to możecie się zdziwić jeśli pójdziecie do kina. Zobaczycie na przykład Jamesa Bonda mówiącego po hiszpańsku.
U nas jest trochę inaczej. Filmy, które przeznaczone są dla młodszego widza zwykle są dubbingowane, a te, które trafić mają do starszej widowni zobaczymy w kinie z napisami. Niektóre filmy są dostępne w kinach w dwóch wersjach do wyboru.
Zatrzymując się na chwilę przy napisach muszę wspomnieć o krajach takich jak Belgia, w których (zależnie od regionu) napisy dostarczane są równocześnie w dwóch językach. W wielu kinach we Flandrii można obejrzeć film z napisami niderlandzkimi i francuskimi - jednocześnie. To dość ciekawe doświadczenie, gdy ścieżka dźwiękowa jest po angielsku, ale czegoś się nie wyłapie i bardzo chce się spojrzeć w napisy, ale nie rozumie się żadnego z dwóch języków, w których są... Poniżej rysunek poglądowy.

Inną techniką, której w kinach nie uświadczymy, ale w naszej polskiej telewizji i owszem, jest szeptanka. Z angielskiego „voice-over” – technika polegająca na nałożeniu dodatkowej przetłumaczonej ścieżki na oryginalny dźwięk. Tak, to właśnie to, co w Polsce nazywamy "filmem z lektorem". Niewiele krajów stosuje takie podejście do tłumaczenia filmów zagranicznych. Pokazuję to wszystkim niepolskim znajomym jako ciekawostkę i reakcja zawsze jest taka sama - zdziwienie. Alternatywne wersje tej techniki stosowane są  na przykład na Białorusi, w Rosji czy Mongolii. Wiem, że wiecie o czym piszę, ale nie mogłam nie wrzucić jakiegoś przykładu.

Czasem wielkie premiery filmowe odbywają się w trakcie naszych wakacji lub długotrwałego pobytu za granicą. Wydawać by się mogło, że jeśli mamy do czynienia z produkcją hollywoodzką nie będziemy mieli problemu z obejrzeniem filmu (o ile oczywiście mówimy po angielsku). Czy na pewno? Ja przekonałam się, że nie zawsze jest to takie łatwe... ale nie jest to niewykonalne!