Patrząc wstecz moja przygoda z Koreą zaczęła się chyba jeszcze w liceum, kiedy to starsza siostra mojej przyjaciółki wyjechała tam w ramach jakiegoś programu studenckiego. Wszystko co po tej podróży mi zostało to pamiątkowy ołówek z jakimś obrazkiem i napisem „I <3 KOREA”. (Tak, wciąż mam ten ołówek, nie jeszcze nigdy go nie używałam.) Ale był to epizod tak daleki, że gdy moja fascynacja tym krajem zaczęła rozkwitać ledwo sobie o nim przypomniałam (nie o wyjeździe siostry przyjaciółki, ale o ołówku).
Gdy w sierpniu 2019 roku dotarłam do belgijskiego hotelu, który miał stać się moim domem na kolejny miesiąc, nie spodziewałam się, że oddam się bez reszty oglądaniu filmików na YT, w których obcokrajowcy opowiadają o tym jaka Polska jest super. Niezbadane są algorytmy youtuba. Zaczęło się niewinnie od kilku filmików o nauce języków, o różnicach w polskim i niderlandzkim, o reakcjach obcokrajowców na polską kulturę... W pewnym momencie trafiłam na filmik, na którym kilku obcokrajowców rozmawiało po polsku o różnicach między ich kulturami, a kulturą naszego kraju. Tak oto po raz pierwszy zobaczyłam Koreankę (której kanał od tamtej pory obserwuję, bo treści mają super).
Ale największy wpływ na moją fascynację Koreą i jej kulturą miała moja współlokatorka, Chinka, która mieszkała ze mną w okresie pierwszego lockdownu w Belgii. Chcąc lepiej poznać kulturę Belgijską zaczęłam oglądać tamtejsze seriale (czego wcześniej wcale często nie robiłam). Widząc to, któregoś razu postanowiła zapoznać mnie z serialami Azjatyckimi. Z trzech lub czterech, których tytuły mi podała, na Netflixie udało mi się znaleźć dwa – oba Koreańskie. I tak to się zaczęło...
[1. Crash Landing on You] [2. Memories of the Alhambra]
1. Południowokoreańska bogaczka przypadkiem ląduje w Korei Północnej — i w życiu pewnego żołnierza, który postanawia pomóc jej się ukryć.
2. Dyrektor firmy inwestycyjnej szuka twórcy nowatorskiej gry wykorzystującej rzeczywistość rozszerzoną. Na jego drodze staje jednak kobieta prowadząca hostel w Hiszpanii.
~ Netflix
Koreańska Fala w tytule posta to nie przypadek. Jest to neologizm, którym określa się rosnącą popularność wszystkiego co koreańskie, od mody i filmu po muzykę i kuchnię. Szczególnie napędzana jest przez wzrost popularności koreańskich seriali i K-POPu.
Dziś nie umiem powiedzieć ile seriali koreańskich obejrzałam od tamtego czasu. Czym mnie zafascynowały? Będę próbowała odpowiedzieć na to pytanie za każdym razem wspominając którąś z obejrzanych dram.
Spoglądając na Crash Landing on You (CLOY) i Memories of the Alhambra na pewno w dużej mierze chodzi o niepowtarzalność historii i o nowość. Było to moje pierwsze starcie z kulturą koreańską, więc wiele rzeczy wymagało wyjaśnienia, ale wiele też miało szansę oczarować mnie po raz pierwszy.
Nieocenionym przewodnikiem w tej przygodzie był Kim Ju-meok, północno koreański żołnierz z CLOY, który w sekrecie oglądał seriale z Południa i objaśniał swoim towarzyszom kulturę południowokoreańską bazując na wiedzy z nich zaczerpniętej. Za każdym razem, gdy tłumaczył im jakieś zachowania czułam jak zaczynam rozumieć coraz więcej. Nawet jeśli niektóre jego spostrzeżenia był przerysowane albo odwoływały się do jakichś stereotypów to był to dobry punkt wyjścia do kolejnych seriali.
Urzekła mnie ścieżka dźwiękowa w obu serialach. W Memories of the Alahambra głównym motywem jest utwór o tym samym tytule grany na gitarze. Z kolei w CLOY tą samą melodię możemy usłyszeć, gdy Ri Jeong-hyeok (postać, którą gra Hyun Bin, aktor wcielającego się również w główną postać w Memories of the Alhambra) gra na komputerze. Takich referencji jest więcej i odnajdywanie ich sprawia dużą przyjemność. Muzyka w obu (i wielu innych) serialach robi na prawdę dobrą robotę. Z ciekawostek, okazuje się, że w wielu serialach OST (Oryginal Soundtrack) jest nagrywane dodatkowo przez aktorów jako taki bonus.
Warto zaznaczyć, że w przypadku wielu seriali trzeba dotrwać do ostatnich sekund emitowanego odcinka (trochę jak ze scenami dodatkowymi w MCU). Zazwyczaj możemy trafić na zapowiedzi kolejnego odcinka, ale zdarza się też, że dostajemy sceny dodatkowe, które tylko z nazwy są dodatkowe. Tłumaczą nam one nieco przeszłość bohaterów albo przedstawiają tło danej sytuacji. Szczególnie w CLOY te sceny ewoluują w każdym kolejnym odcinku i pokazują nam tą samą historię z nieco innej perspektywy.
Przyglądając się nieco bliżej CLOY możemy też zauważyć, że bardzo często różne sytuacje, relacje i miejsca zestawione sa ze sobą i porównywane. Przede wszystkim mamy tu Koreę Północną (KRLD) i Południową. I chociaż w pierwszej chwili bohaterka nie orientuje się, że oto znalazła się po niewłaściwej stronie linii demakracyjnej, to wszystko staje się dla niej jasne, gdy dociera do pierwszego terenu zabudowanego. Różnice są widoczne na każdym ktoku. Od ubioru mieszkańców, wyglądu domów, dostępu do telefonów czy samochodów... Ile prawdy jest w tym obrazie? Podobno całkiem sporo. Na YT znajduje się kilka wywiadów z uciekinierami z KRLD, którzy recenzują wygląd Korei Północnej w CLOY. Oprócz takich różnic widocznych na pierwszy rzut oka mamy też nieco dalej idące porównania. Główna bohaterka pochodzi z rodziny czeboli (kor: 재벌; dosłownie "bogata rodzina") - ma dużo pieniędzy piękny apartament, prowadzi własną firmę i zupełnie nie dogaduje się ze swoją rodziną. Gdy dociera do Korei Północnej nie ma nic, ale za to znajduje wsparcie i tworzy prawdziwe rodzinne relacje (z najzabawniejszym składem jaki sobie można wyobrazić). CLOY pokazuje nam, że status społeczny i bogactwo mogą zapewnić wiele wygód, mogą pomóc w wielu kwestiach, ale na pewno nie mogą kupić prawdziwej przyjaźni, miłości i zaufania, bez których trudno znaleźć sens życia.
Nie ukrywam, że pierwszy odcinek był nieco ciężki. Nie ze względu na fabułę... Ale trzeba się przyzwyczaić do języka, do rozpoznawania postaci, do zachowań, które czasami irytują i wprowadzają lekkie zażenowanie... Tego zażenowania jest nieco mniej, gdy zdamy sobie sprawę z różnic kulturowych. Ale na początku zdarzają się sceny, w których powinniśmy czekać w napięciu na to co stanie się dalej, a zaśmiewamy się w głos, bo zwrot akcji wydaje się być totalnie absurdalny.
Co do Memories of the Alhambra - fabuła jest nieco bardziej "nowoczesna". I przez pewien czas nieco bardziej europejska, bo akcja kilku pierwszych odcinków rozgrywa się w Granadzie, w Hiszpanii. Mamy więc grę VR, w którą można grać po założeniu specjalnych soczewek. Mamy zagubionego twórcę gry oraz właściciela firmy, który postanawia tę grę wydać. Mamy też pytanie o to, w którym momencie wirtualna rzeczywistość staje się naszą rzeczywistością i jaka odpowiedzialność spoczywa na twórcach gier i graczach. Są to tematy ważne dzisiaj i to na prawdę super, że są poruszane w serialach.
Nie myślcie więc więcej, że k-dramy to tylko rom-komy, które nie mają nic ciekawego do zaoferowania. Szczególnie nowe produkcje poruszają wiele tematów, które są na czasie i dodatkowo otwierają przed nami drzwi do zapoznania się z nową kulturą.
Pytaniem, które często wywołuje kontrowersje na naszym polskim podwórku jest "czy duchowość i religijność to to samo?" A z tego pytania wynikają dalsze. Pytania o sens życia. Pytania o moralność. Pytania o wiarę. Takich pytań można postawić wiele i zapewne znajdzie się tyle odpowiedzi, ilu ludzi będzie chciało na te pytania odpowiedzieć.
Eric-Emmanuel Schmitt nie odpowiada na te pytania, ale w Cyklu o Niewidzialnym przedstawia różne formy duchowości. Czerpiąc z wielu źródeł możemy sami poszukać nowych pytań oraz odpowiedzi na nie. (A czy je znajdziemy to już nasza sprawa.) Poprzednie opowiadania zawierają nawiązania między innymi do buddyzmu, islamu czy chrześcijaństwa. Felix i Niewidzialne Źródło odwołuje się do animizmu.
Jest to opowiadanie niedługie i nieskomplikowane. Poza Felixem i Fatu, jego mamą, która pewnego dnia przestała się uśmiechać, poznajemy stałych bywalców kawiarni "w Robocie". Kawiarnia należy do Fatu, a jej goście to najznamienitsze indywidua, z których każdy ma inny sposób na życie. I chociaż nie mamy wielu stron na zapoznanie się z nimi, to możemy czerpać z ich życiowych mądrości. Wspólnie z nimi, Felix próbuje znaleźć sposób na przywrócenie Fatu życia.
Strona po stronie, razem z Felixem będziemy szukać pomocy dla Fatu. I nie tylko dla niej, bo Felix sam nie da rady nic wskórać. Wspólnie będziemy zastanawiać się kto może pomóc, jak może pomóc i dlaczego może pomóc. Jak będzie cena i czy każdą cenę warto zapłacić. Mimo tych poważnie brzmiących pytań Felix i Niewidzialne Źródło jest opowiadaniem, które częściej wywołuje na twarzy uśmiech niż smutek lub nostalgię. Jest to opowieść o poszukiwaniu siebie, sensu życia i swojego miejsca w świecie.
I na koniec cytat, który wyjątkowo mi się spodobał:
"- Patrz poza to, co widzialne. Patrz na niewidzialne. Szukaj duszy, która sprawia, że wszystko staje się widoczne poza widzeniem. I karm się siłą świata, która go podtrzymuje. Niewidzialne źródło jest wszędzie, zawsze, tam gdzie znajdujesz się ty, i możesz je uchwycić. Ten, kto dobrze patrzy, w końcu zobaczy."
~ "Felix i Niewidzialne źródło", Eric-Emmanuel Schmitt, wyd. Znak
W roku 2011 kończyłam gimnazjum. W roku 2011 na tym blogu został opublikowany pierwszy post. Moja miłość do książek trwała w najlepsze, a czasu na delektowanie się nimi, poszukiwanie ciekawostek i nowych rekomendacji było jakby więcej. Popołudniowe zasiadanie przy biurku z kubkiem kakao i stosem przeczytanych i oczekujących na przeczytanie książek na parapecie to obraz, który mam przed oczami jak o tym myślę.
W roku 2016 kończyłam drugi rok studiów. W roku 2016 na tym blogu został opublikowany ostatni (dotychczas) post. Moja miłość do książek dojrzała, ale czas przestał być tak łaskawy. To co pamiętam z tego okresu to jeżdżenie tramwajem z książką w ręku, odpoczywanie z książką w ręku i zasypianie z ksiażką w ręku. Jednak zasiadanie przy biurku było już wtedy zarezerwowane dla stosu notatek pakowanych co semestr w kolorowe segregatory.
W roku 2021 znów jestem na drugim roku studiów. Można by powiedzieć, że tych pięciu lat nie było, bo jak był drugi rok tak jest drugi rok, chociaż wszystko dookoła się zmieniło. W roku 2021 publikuję ten post. Mam nadzieję, że pierwszy w kolejnym jeszcze czasowo nieokreślonym cyklu. Moja miłość do książek walczy z uczuciem, którym w ciągu ostatniego roku zaczęłam obdarzać seriale. Książka już nie zawsze ma swój niepowtarzalny zapach, bo w podróżach korzystam z czytnika albo słucham audiobooków, ale wciąż z tym samym zaangażowaniem przeżywam zawarte w książkach historie. Za to z mniejszym oporem wydaję pieniądze na książki, których szybko nie przeczytam, bo nie muszę już odkładać z kieszonkowego a na wirtualnej półce nie widać braku miejsca na kolejne tomy. Wracam też do książek już przeczytanych, ale w językach innych niż polski.
Natknęłam się kiedyś na cytat, który mówił mniej więcej tyle, że książka przez lata się nie zmienia, ale zmienia się czytelnik i to jak będzie historię opowiedzianą w tej książce odbierał. Ja jako czytelnik przez te dziesięć lat zmieniłam się bardzo. Patrząc wstecz na publikowane posty czasem chce mi się śmiać albo z pobłażaniem uśmiechnąć pod nosem. Ale tak książki rozumiałam jako czytająca je nastolatka. Tak potrafiłam o nich mówić. I chociaż teraz o wielu powiedziałabym co innego, może zauważyłabym więcej (a może mniej) to te wszystkie przemyślenia tutaj ze mną zostaną.
Faktem jednak pozostaje, że zmiana we mnie zaszła ogromna. Na przestrzeni ostatnich pięciu „cichych” lat, czy dziesięciu, które minęły od pierwszej publikacji wydarzyło się wiele, przeczytałam i obejrzałam wiele, zwiedziłam i nauczyłam się wiele. Tym wszystkim co nagromadziło się we mnie chciałabym się podzielić. Tymi godzinami obejrzanych seriali, tysiącami stron przeczytanych książek, niezliczoną ilością widoków podziwianych w różnych zakątkach Europy, ciekawostkami na tematy wszelakie i wieloma, wieloma innymi rzeczami. Podjęłam już kilka prób, chociaż nie tutaj. Za to systematycznie wracałam na bloga, żeby uzupełnić listę przeczytanych książek, z nadzieją, że kiedyś znajdę czas na to, żeby zacząć pisanie jeszcze raz. A że lubię statystyki, to zaglądałam też do nich i muszę przyznać, że wciąż jestem zdumiona ilością wyświetleń bloga (mimo tego, że nie jest aktywny tyle, ile aktywny był).
Za ten nowy początek sama ze sobą zbijam piąteczkę i do usłyszenia!
Seria: Achaja
Tytuł: Pomnik Cesarzowej Achai: Tom IV
Autor: Andrzej Ziemiański
Ilość stron: 752
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Nadeszła pora, by wrócić do świata, gdzie stykają się ze sobą dwie cywilizacje do tej pory oddzielone Górami Pierścienia. Nadeszła chwila, by poznać dalsze losy bohaterów, którzy znaleźli się po tej stronie gór, na której przed tysiącem lat żyła Achaja. Czy czekanie na tą chwilę opłaciło się? Zdecydowanie tak!
Podczas gdy Shen z partyzantami ukrywała się w lesie, w prowincji Kong, plan Randa, dotyczący wyeliminowania z gry o władzę Sił Specjalnych, był coraz bliższy realizacji. Całe wojsko Imperium Cesarzowa posłała na te dawno zapomniane ziemie, by policzyli się z buntownikami. Nie wzięli jednak pod uwagę niezwykłego szczęścia, które sprzyjało popieranym po cichu przez Rzeczpospolitą wywrotowcom. RP odnosiła zwycięstwa również na innych polach - rozpoczęto wyprawy śladami czarowników Zakonu, podczas których udało się odnaleźć stare zapiski i dokumenty. Wysłano też dwóch szpiegów do Nayer, skąd pochodził przetrzymywany w Świątyni w Banxi więzień. Kai i Nuk w nowej roli sprawowały się niezwykle - jako agentki wywiadu zajęły się handlem butami i gotowaniem... Rozstania z Czarownicą, chociaż sam nie do końca chciał to przyznać, nie mógł znieść Tomaszewski, który zdawszy sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które zaczęło zagrażać misji w Nayer, ruszył na ratunek.
Ponowne spotkanie z bohaterami okazało się cudownym przeżyciem. Zapomniałam już jak uparta potrafi być Wyszyńska, jak przekonujący Tomaszewski i jak bezpośrednia Aie, odkąd odzyskała zdolność mowy. Ponownie wszyscy zostali przedstawieni z zachowaniem charakterystycznych dla nich cech i musieli zmierzyć się z sytuacjami zarówno wymagającymi hartu ducha jak i humoru. Obok znanych nam już bohaterów pojawili się inni. Nowe postaci wkraczały do znanego nam świata z werwą, bez zbędnych wstępów. Dzięki temu akcja toczyła się gładko, a czytelnik mógł cieszyć się wyprawami alpinistów czy planami budowy kolei i tańcami w pałacu.
Jak zwykle na pochwałę zasługuje styl autora i jego pomysłowość. Nie dało się nudzić czytając to opasłe tomisko. Kilka pozornie nie związanych ze sobą wątków rozgrywa się równolegle, a my towarzyszymy wszystkim bohaterom. Żywe, zabawne dialogi, niespodziewane zwroty akcji i typowe zachowania niektórych postaci budziły mój śmiech i zapierały dech w piersiach - naprzemiennie.
Jak więc zakończy się ta historia? Czy wszystkie działania, które prowadzą do odnalezienia Pomnika Cesarzowej Achai rzeczywiście mają jakiś sens? Jeśli do tej pory jeszcze nie mieliście okazji zaznajomić się z Achają i jej światem to serdecznie polecam całą serię! Jesteśmy krok przed odkryciem rozwiązania zagadki pomnika...